Today we're having a very girly conversation (as we always do here anyways) since the topic is - beauty. No matter what the others say, I guess beauty is something totally different to fashion - still, it's about some kind of illusion (sometimes bigger, sometimes smaller) but while fashion can have different goals; it may serve to look weird, eccentric, sexy, uncomfortable; beauty most of the time is there to make a person feel and look better. Beauty connects people more, if you know what I mean. You see a girl standing in front of the mirror in the public bathroom (oh I chose just the perfect interior to write about beauty) and just your simple question and compliment about the lipstick she's wearing can transform into a conversation or a long-term friendship. As weird as it sounds beauty is some kind of uniting, it's available for everyone, it makes girls smile, talk long hours, share their secrets.
Dzisiaj chyba nic, co mogłoby zaciekawić chłopców (chociaż w sumie to rzadko kiedy w ogóle może ich tu coś zaciekawić) (chociaż z drugiej strony, kto wie - może akurat zafascynuje ich dzisiejszy wywód), a mianowicie porozmawiamy o urodzie. Modę i urodę łączy dużo, ale jeszcze więcej dzieli. W obu oczywiści porusza się kwestie iluzji (czasami dużo więcej, czasami mniej) i zwodzenia zmysłów, ale co najbardziej różni te dwie dziedziny, to ich cele. Moda może sprawić, że będziemy wyglądać dziwacznie, ekscentrycznie, seksownie (pfe! Nienawidzę tego słowa), nieładnie; tymczasem makijaż i wszystkie te często śmieszne zabiegi pielęgnacyjne zazwyczaj służą jednemu: wyglądaniu i czuciu się po prostu lepiej. Być może zabrzmi to dosyć dziwacznie, ale dbanie o siebie łączy ludzi (ach, dzisiaj post stoi pod znakiem Wielkiego Patosu). Widzę dziewczynę stojącą przed lustrem w publicznej toalecie (jakże piękne wnętrza wybrałam do pisania o pięknie) i jedno moje pytanie czy komplement dotyczący jej szminki wystarczy, aby nawiązała się z tego długa rozmowa, a nawet wieloletnia przyjaźń. Tak już skonstruowane są kobiety (a przynajmniej takie dziwaki jak ja). Wszystkie te kremy, szminki, tusze, balsamy to nie torebki Hermesa dostępne tylko dla nielicznych. I właśnie w tkwi cały urok bohaterki dzisiejszego tematu.
I have to tell you one thing - I'm an extremely lucky bastard when it comes to beauty products. I love them but I really do rarely buy them - most of the time they "just come to me" as in the form of the gift for Christmas or a gift from my friend whose mum works for a cosmetic brand (lucky, lucky bastard). And since I'm a really 'slow-consumer' (it takes me some years to use up some of the beauty products) I rarely have to repurchase some stuff with my own money.
Zanim jednak przejdę do meritum (przed nami długa droga), muszę wyznać jedną rzecz. Jestem piekelnym farciarzem przy zakupach wszystkich tych elikisirów, bo....praktycznie rzadko kiedy je kupuję. Z reguły dostaję je na Gwiazdkę albo od przyjaciółek, albo od mamy przyjaciółki, która pracuje dla firmy kosmetycznej (to już nie farciara, to podwójna farciara), a ponieważ strasznie powolny ze mnie konsument (z reguły zużycie jednego słoiczka lub butelki zajmuje mi około roku), tylko raz na jakiś czas jestem zmuszona dokonać zakupu z własnej kieszeni.
My relationship with makeup was very uncomfortable, until now I guess since I always used to cover my face, not to enchance it. I guess it was the fault of the devil Acne that maybe wasn't so tragic but still it took all my self-confidence away, just like with the magic wand, like 'Bam! I'm the bad acne and I'm going to ruin your life for the next three years'. I mean, Acne wasn't talking to me and didn't have a magic stick and wasn't really that big BUT - it was really hard to live with it. I guess only people who used or have skin problems can understand such confessions - it probably sounds like a story of an emotionally unstable girl to the others (magic wand?seriously?). But anyways, I finally cured it and started a new episode in my life ("I'm the queen of the world, I'm not scared to leave my house" episode). Since than I feel more comfortable in my own skin and makeup it's not an obligation, it's not an 'armour' you put on yourself - it's just fun and it's just feels good to finally enjoy it.
Związek ja + makijaż był burzliwy, zły, wstrętny i niespokojny - aż do teraz. Być może działo się tak, bo makijażem pokrywałam twarz mniej więcej tak, jak mój dziadek pokrywa ścianę farbą - 'wałek i do przodu, aż niczego nie będzie widać'. Na pewno swój udział miał w tym wszystkim diabelski Trądzik, który nie był może aż tak tragiczny, ale i tak udało mu się z powodzeniem odebrać moje resztki pewności siebie. A zrobił to on iście obcesowo, bez zapowiedzi, jak za pomocą magicznej różdżki, tak jakby nagle wyznał mi 'Jestem zły i zamierzam zrujnować Ci życie na następne trzy lata". Gwoli wyjaśnienia, trądzik nie miał czarodziejskiego kija, ja z nim konwersacji nie prowadziłam ani też nie był to stan krytyczny, ALE i tak ciężko było z nim żyć. Być może to mój wymysł, ale wydaje mi się, że ten, kto nigdy nie zaznał niespodzianek na twarzy (wstrętny szczęściarz), nigdy nie zrozumie biadolenia innych osób - dla takiej persony to wszystko zapewne brzmi jak wyznania osoby niestabilnej emocjonalnie (magiczna różdżka? Zaczynam bać się sama siebie). W każdym razie, udało mi się to Zło wyleczyć i rozpocząć nowy rozdział w moim życiu (rozdział pod tytułem "Jestem królową świata, w końcu nie boję się wyjść z domu"). Od tamtej pory makijaż w końcu przestał być przykrym obowiązkiem, zbroją, którą nakładam każdego dnia - jest po prostu przyjemnością i zabawą.
Slowly heading to my main point (I can't tell at this point how many 'stories of my life' I'm about to tell you more) - since it's summer, I decided to write about my summer beauty routine (what a surprise) - things that I use, I really like and that work for me. Like I said before, I don't really buy all of them and I'm hell scared that one day I'll just run out of them all. So if you hear in the TV news something about a psycho girl that robbed the bank wearing her tulle second-hand skirt, that would be probably me willing to get money to repurchase all my beauty cabinet.
Powoli dochodzę do sedna sprawy (w sumie nie jestem w stanie określić, iloma jeszcze złotymi historyjkami z mojego życia będę Was raczyć) - z okazji tego, że mamy lato, zdecydowałam się napisać, o wszystkich produktach, których używam właśnie w ciągu tej pory roku (cóż za niesłychana niespodzianka). Tak jak już wcześniej zdążyłam wspomnieć, nie kupuję wszystkich tych rzeczy i drżę na myśl, że pewnego dnia, nagle wszystkie się skończą. Wszystkie jednocześnie. Jeśli więc kiedyś usłyszycie w Wiadomościach informację o psychicznej dziewczynie rabującej bank, ubranej w tiulową spódnicę z ciucholandu, to wiedźcie, że najprawdopodobniej będę to ja, opętana szałem i domagająca się pieniędzy na ponowny zakup wszystkich kosmetyków.
In the morning the routine is pretty simple. I wake up, I say a couple of the typical sentences that I always say, like: "I'm gonna kill this stupid alarm clock" or "I'm gonna throw this stupid alarm clock out of the window" or "I hate this stupid alarm clock" and then, feeling totally happy and as fresh as a daisy, I'm ready to go to the bathroom. I wash my face with Nuxe Miceallar Foam Cleanser with Rose Petals (oh yes, these short names) and then spray it with Avene thermal water. Next I put powder on (Clinique Almost Powder) - it contains SPF +15 so it's pretty much enough for me. For the eyes I use two products: Essence Long-Lasting brown eyepencil 02 and Maybelline waterproof mascara Volum'Express Turbo Boost. I remember, one year ago, I used to do a cat-eye with the eye-liner everyday. Every single day. Black eyeliner. Cat-eye. It was just crazy. And then, one day, I stopped. I suddenly realized it was way too harsh for me so I switched to a very thin brown eyepencil. When it comes to mascara I can't really recommend anything since everything works pretty in the same way for me. I usually buy something from Maybelline and here, in Rome, I'm using a waterproof version - the last thing you want it to have a panda bear around your eye.
Poranek rozpoczynam bardzo pozytywnie, otwieram oczy i wypowiadam kilka typowo porannych zdań "Zabiję ten głupi budzik" lub "Zaraz wyrzucę ten głupi budzik przez okno" albo ewentualnie "Nienawidzę tego głupiego budzika". Następnie, czująca się bardzo rześko i w wyśmienitym humorze, udaję się w końcu do łazienki. I tu zaczyna się niezmienny rytuał (w końcu dotrwaliśmy do najważniejszej części postu) : przemywam twarz płynem micelarnym w piance Nuxe Micellar Foam Cleanser with Rose Petals (dłuższych nazw chyba nie da się wymyślić), następnie spryskuję ją wodą termalną Avene. I chociaż mój tata puka się w czoło i mówi, że straciłam głowę, żeby wodę kupować w aptece, to ja uparcie twierdzę, że nie jest to zwykła woda, a poprawa skóry jest zauważalna. Potem robię ruch "krzyżowy" nakładając szybko puder Clinique (Clinique Almost Powder) - zawiera on filtr +15, więc nie używam specjalnego kremu przeciwsłonecznego. Do makijażu oczu potrzebuję dwóch rzeczy - brązowej kredki Essence Long-Lasting 02 i wodoodpornego tuszu Maybelline Volum'Express Turbo Boost. Pamiętam, że jeszcze rok temu, miałam w zwyczaju robienie wielkiej kreski czarnym eyelinerem na pół oka. Codziennie. Czarnym eyelinerem. Na pół oka. I nagle, od tak, pewnego dnia po prostu przestałam. Zdałam sobie sprawę, że nie tędy droga (sic!) i chyba tak mocnego akcentu na twarzy nie potrzebuję. Jeśli chodzi o maskarę, to nie jestem w stanie niczego polecić, bo każdy tusz działa dla mnie tak samo. Z reguły kupuję te z firmy Maybelline, a do Rzymu zakupiłam specjalnie wersję wodoodporną, bo co jak co, ale efekt pandy chyba nie jest pożądany.
So here it goes - powder, eyepencil, mascara and something on my cheeks. I'm really obsessed about having something 'on my cheeks' - I usually wear a Bourjois bronzer (colour 52). And that's pretty it when it comes to makeup. Oh, there's another thing, totally 'summery' - a dry oil. No, no the one from my kitchen. Nuxe Huile Prodigieuse tt's the most veristile thing in the whole world - you put it on your body, on your hair, on your cheekbones, on your month, in the corners of your eyes and you shiiiiineeeee, shiiineee like a star. I mean you seriously shine, because it contains shimmer but it's not the 'bad shimmer', it's the nice one.
A więc ma się to tak : puder, kredka, tusz i coś na policzki. O tak, jestem opętana na tym punkcie - w lecie zawsze używam bronzera Bourjois w kolorze 52. I to na tyle, jeśli chodzi o makijaż. A tak, zapomniałam, jest jeszcze jeden, typowo wakacyjny produkt - suchy olej. Nie ten z kuchni. Suchy olejek Nuxe Huile Prodigieuse, który jest chyba najbardziej uniwersalnym kosmetykiem, z jakim miałam okazję się spotkać - kładzie się go na ciało, włosy, kości policzkowe, pod łukiem brwiowym, na usta, w kącikach oczu i lśniiii się jak 'miliony monet' albo jakaś gwiazda. Lśni się dosłownie, bo olejek zawiera świecące drobinki, ale są to jedne z tych "dobrych" drobinek, ładnie wyglądających na skórze.
Having said that I'm skipping to 'body part'. That's going to be so lame. I'm definietely not the person who buys all these creams, soaps and other moistures. I just use whaterver there is in the bathroom. I don't have my favourite moisturizer aswell. Like I said, I really love the Nuxe dry oil but I also use and like a calming body cream by Polish brand Ziaja (it's called Ziaja Sopot Sun and it's really cheap). When it comes to hair I'm as lame as with the body. Whatever I find, it'll be good. Right now I'm using L'Oreal Elseve Total Repair 5 shampoo. Sometimes I'd put the conditioner from the same line. So guys, if you have any haircare products for brown hair, that you like, please write in the comment. I would really apprecciate it. I don't want to be lame forever.
My nails were free from the nail polish for almost all summer - I just kept them bare or put a very good conditioner Eveline 8 in 1 Total Action (ahaahah I love those creative names), it makes them stonger and a little bit lighter. Somedays ago, when I was having a tiramisu in the local restaurant in Trastevere, a very polished lady sat next to me. You know the feeling when you're sitting next to a very polished lady? You're angry you can't be like her, you're amazed by her elegance and struck by her perfection. All in one. So there she was, a very polished lady with a perfect-Italian-tan with her perfectly bordeaux nail polish on her nails. Ohhh, these nails - the colour was pure perfection. So just guess what I did? Of course, the next day I ran to the nearest shop and I desperately started to look for the same colour. I found it - the nail polish is called Ever, it costs 2 Euros, its brush is really crap but the colour (Bordaux 23) is amazing. It's not really going make me a perfect lady but at least I'll have nails like her.
Podzieliwszy się z Wami moją tajemną wiedzą na temat makijażu, szybko (dobry żart) przechodzę do "całego ciała". To będzie dosyć żałosna część, bo zdecydowanie nie jestem jedną z tych osób, które kupują miliony mydełek, gąbeczek, balsamów i żeli. Używam tego, co aktualnie znajduję się na półce w łazience. Nie mam też ulubionego kremu nawilżającego - tak, jak już wspomniałam, suchy olejek Nuxe spisuje się świetnie, ale jeszcze lepszy jest żel łagodzący po opalaniu marki Ziaja (seria Sopot Sun), który stosuję jak zwykły balsam. Jeśli chodzi o włosy, sprawy mają się jeszcze żałośniej, bo tu już doprawdy moje lenistwo osiąga sam szczyt. Myję je szamponem, który znajduje się w łazience (teraz jest to L'Oreal Elseve Total Repair 5), rozczesuję i idę spać. Czasami nałożę też odżywkę z tej samej serii, ale w moim wypadku to istny dzień szaleństwa. Jeśli więc znacie jakieś godne polecenia odżywki/maski/cotamjeszczejest dla brązowych włosów, proszę podzielcie się ze mną tymi informacjami w komentarzu, bo naprawdę, nie chcę do końca życia tkwić w tej żałosnej krainie.
Moje paznokcie miały się dobrze praktycznie przez całe lato - były sobie czyściutkie, bez grama lakieru albo ze świetną odżywką Eveline 8 w 1 Total Action (ahhahah jak ja kocham te kreatywne nazwy!), która sprawiała, że były jeszcze mocniejsze i trochę jaśniejsze (wiem, że to brzmi, jak tekst z kiepskiej reklamy, ale daję słowo, że takie po niej były! I są!). Kilka dni temu, kiedy jadłam (obżerałam się) tiramisu w lokalnej restauracji na Trastevere, usiadła koło mnie bardzo zadbana pani. Znacie to uczucie, kiedy siada koło Was bardzo zadbana pani? Jesteście źli, że nie możecie być tacy jak ona, jesteście zauroczeni jej elegancją i onieśmieleni jej perfekcyjnością. Wszystko jednocześnie. Tak więc ta bardzo zadbana pani usiadła koło mnie przy stoliku, miała perfekcyjną (a jakże by mogła mieć inną) włoską opaleniznę i piękne paznokcie pomalowane na jeszcze piękniejszy bordowy kolor. Ach, ten kolor - to była perfekcja w najczystszej postaci. A więc zgadnijcie, co wtedy zrobiłam. Oczywiście, następnego dnia pobiegłam z obłędem w oczach do najbliższego sklepu i desperacko szukałam lakieru do paznokci w podobnym odcieniu. Dla chcącego nic trudnego, znalazłam lakier firmy Ever, kosztuje chyba 2 Euro, ma straszny, wprost tragiczny pędzelek i taki sam kolor, jaki miała 'Bardzo Zadbana Pani"! (Bordaux 23). Być może lakier nie zrobi ze mnie perfeckyjnej damy, ale przynajmniej będę miała tak samo perfekcyjne paznokcie.
If you're still here that means you're probably the same beauty freak as I am. Great! So now I'm really looking forward to reading your beauty must-haves! Share!!! (Aaaa I totally love this 'girly' posts!)
Jeśli przebrnęliście przez ten post i jakimś cudem nadal łączycie tu literki, to 1) serdecznie gratuluję, 2) liczę, że podzielicie się ze mną swoimi ulubionymi miksturami!!!
271 komentarze:
«Oldest ‹Older Newer› Newest»If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)