5/28/12

Tête-à-tête : Zemelka & Pirowska, designers


Dzisiejszym wpisem rozpoczynam serię "Tête-à-tête " czyli rozmowy, rozmowy i jeszcze raz rozmowy. Ja rozmawiać absolutnie uwielbiam i w końcu postanowiłam wykorzystać moją słabość w celach szczytnych i dobrych ;) A więc dzisiaj zapraszam na krótką, ale (mam nadzieję) treściwą rozmowę z przesympatycznymi krakowskimi projektantami z duetu Zemełka & Pirowska. Ich ubrania możecie znaleźć albo na oficjalnej stronie internetowej albo w butiku La Perle na ul. Dominikańskiej 3 w Krakowie.


Jak wyglądały Wasze plany na przyszłość, czy zawód projektantek był oczywistym wyborem?

Agata Zemełka : Zacznijmy od tego, że kiedy byłam mała, zawód projektanta nie był tak powszechnym zjawiskiem. Będąc dzieckiem siedziałam z mamą w pracowni krawieckiej, aż w końcu sama zaczęłam szyć. Pamiętam, że od zawsze moje działania były związane ze sferą artystyczną, tu grałam na fortepianie, tam uczyłam się powoli przerabiać ubrania. Taki też kierunek obrałam przy wyborze zawodu.

Anna Pirowska: U mnie decyzja zapadła znacznie później. Skończyłam liceum i musiałam wybrać studia, a że zawsze przejawiałam talenty artystyczne, postanowiłam spróbować swoich sił w projektowaniu.


Pomijając kilka osób, które zajmują ważną pozycję w show businessie od kilku dobrych lat, większość projektantów na naszym rodzimym podwórku jednak nie opływa w luksusach. Nie bałyście się wyboru tak niestabilnego, pod względem finansowym, zawodu?

AP: Mój brat pytał raz po raz czy jestem pewna swojej decyzji, czy zdaję sobie sprawę, jak wygląda rynek pracy. Wtedy kompletnie o tym nie myślałam. Po prostu kochałam projektowanie.

AZ: Moi rodzice też się zamartwiali, bo kiedy zaczynałyśmy, było o wiele mniej perspektyw dla młodych projektantów. Obie byłyśmy bardzo młode, nie myślałyśmy w takich kategoriach.





Jak przedstawiała się sytuacja projektantów w Polsce, kiedy zaczynałyście swój biznes? Czy trudno było wejść do tego światka? Ile tak na prawdę potrzeba talentu, ile znajomości, a ile siły przebicia?

AP:  Na przestrzeni kilku lat sytuacja ogromnie się zmieniła. Kiedy tworzyłyśmy nasz biznes, rynek mody był hermetycznie zamknięty, a miejsca projektantów okupowane przez kilka stałych nazwisk. Nie oszukujmy się - znajomości były potrzebne. Nie zawsze łatwo było jednak z nich korzystać. Każdy radził sobie, jak tylko umiał. Trzeba było wykorzystywać każdą okazję, pokazać się, zaprezentować.

Jaki jest największy plus Waszego zawodu?

AP: Przede wszystkim jesteśmy wolne, same dysponujemy czasem, organizujemy go. Poznajemy ciągle nowych ludzi, jesteśmy w nowych miejscach.

AZ: Tak, przede wszystkim nie jesteśmy skrępowane. Wiadomo, że nie prowadzimy typowego "artystycznego życia" , ale możemy zacząć pracę o dziewiątej, a możemy i później, jesteśmy w stanie zrobić sobie przerwę w każdym momencie, bez szefa stojącego nam nad głową.

AP: Nie wyobrażam sobie pracowania dzień w dzień stricte od ósmej do szesnastej. W pewnym momencie ta rutyna by mnie wykończyła. Kocham w naszym zawodzie właśnie ten luz i to,  że cały czas robimy coś ciekawego i rozwijającego. Z drugiej strony nasza praca nigdy się nie kończy. Ciągle trzeba czytać, myśleć nad nową kolekcją, kombinować, układać plan.

Największy minus?
AZ: Niestabilność finansowa pojawiająca się, jak myślę, w większości artystycznych zawodów.

Może to i banalne pytanie, ale dla mnie - jako czytającej - zawsze bardzo ciekawe. Jak ewoluował Wasz styl? Czy zdarzyły się na Waszej drodze takie sytuacje, o których wolałybyście zapomnieć?

AZ : Od dziecka eksperymentowałam ze swoim wyglądem, miałam chyba wszystkie możliwe fryzury, kolory włosów, stroje, style. Kiedyś inspirowałam się kulturą techno. Dopracowany wygląd wymagał jednak poświęceń - wstawałam o bladym świcie żeby ułożyć swoją techno - fryzurę. Przefarbowałam też kiedyś włosy na czerwono. Plakatówką. Inspiracją z tego okresu była moja ukochana modelka Sybil Buck, która nosiła swoje ogniste włosy ścięte "na zapałkę". Ja oczywiście poszłam w jej ślady.

AP : Ja byłam "metalówą", jako 10 latka byłam zakochana w Slashu. Potem przyszła moda na "skejtów", a więc styl sportowy. Zdecydowanie mniej eksperymentowałam.

Krótkie pytanie : jeśli nie moda, to co?

 AZ:  Założyłabym własną restaurację i sprawdziłabym się w niej jako szef kuchni.

AP: Ja widzę siebie raczej jako organizatorkę wystaw, przyjęć.


 Co jest łatwiejsze  - pokazać swój projekt na celebrytce czy w edytorialu magazynu o modzie ? 

AZ: Zdecydowanie na celebrytce. Dziewczyny są chętne, mają jakieś tysiące imprez w ciągu miesiąca, a że nie kupują strojów, tylko je wypożyczają - wygodą jest zgłosić do projektanta. Trudniej wygląda współpraca z gazetą - istnieje selekcja, artykuły przygotowane są z dużym wyprzedzeniem .

AP: W rzeczywistości wygląda to tak, że powinno się przygotowywać dwie te same kolekcje - jedną do sprzedaży, drugą do showroom'u, skąd styliści mogą wypożyczyć ubrania na sesję. Nie mamy z tym jednak miłych doświadczeń - kiedyś nasza kolekcja wisiała w takim miejscu dwa miesiące, oczywiście odpłatnie, po czym wróciła do nas całkowicie zniszczona. Nie mówię tu o plamach, ale po prostu o rzeczach nienadających się do ponownego użytku.

AZ: Zapewniano nas oczywiście, że ubrania są rozchwytywane, przysyłano skany sesji. Nic jednak nie doczekało się publikacji. Taki to właśnie psotny świat mody.
  

*Sorry guys for not translating it to English !!! I was in a really big hurry (Sicily tomorrow, yay! Get ready for thousands of photos!) that the few pieces of this interview I translated sounded like.....You know what I mean. So sorry for this again and see you in a couple of days!


PS We wtorek wieczorem lecę na Sycylię, więc szykujcie się na dużo zdjęć!!! Do zobaczenia!

5/26/12

footsteps on the dancefloor


(ph.Julia Gnatowska /  wearing second-hand shirt, second-hand top, vintage collar, vintage skirt, belt from my prom dress, Brylove sunglasses)

Do you also have these moments when in the evening you choose an outfit, it looks so fine, it looks fine too in the morning and then it in the middle of the day you glimpse yourself in the shopping window and you realize how bad you  have looked like from the very beginning ( sometimes : how ridiculous) ?  It happens to me all the time. And I really don't know why. I guess my mirror at home doesn't like me that much. So first I really loved this outfit, I really did. But then I went to a cafe with my friend and when I was just about to go to the toilet (sorry, don't know which details I should skip) I realized I looked like a maid.  Like the real maid with apron and all that stuff. In the morning I looked totally fine (well, that was what I thought) but a few hours later I was walking down the streets looking as I was just going to a pension to do cleaning service.


Też miewacie takie sytuacje, kiedy podczas wieczornego wybierania ubrań, komponujecie zestaw, który wydaje się wprost genialny, rano prezentuje się już tylko przyzwoicie , a potem w środku dnia, kiedy idziecie ulicą i jak zwykle, całkiem przypadkiem, rzucacie okiem na odbicie w witrynie sklepowej - zdajecie sobie sprawę, jak źle (a czasem nawet - jak komicznie)  wyglądaliście przez cały Boży dzień ? Mnie się to zdarza bardzo często. I naprawdę, chociaż dwoję się i troję, nie wiem dlaczego. Na początku dzisiejszy strój, na przykład, wydawał mi się na miejscu, tu koronka, tam czerń, tu biel, a tam jeszcze okulary przemykają w tle. Zadowolona i wesolutka wyszłam więc z domu ; trochę się oziębiło, więc i pogoda była ładna, żyć, nie umierać. Potem jednak wybrałam się na kawę ze znajomymi i w momencie, kiedy znowu, całkiem przypadkiem, na drodze do łazienki spotkałam lustro, zorientowałam się, że wyglądam jak pokojówka. Transformacja w przeciągu kilku godzin jest dosyć - musicie przyznać - imponująca. 
I trudno naprawdę stwierdzić, kto tu kłamie : czy lustro w domu, czy lustro w kawiarni, czy może ja już mam zaburzenia  i wmawiam sobie bzdury?




229 komentarze:

«Oldest   ‹Older     Newer›   Newest»
«Oldest ‹Older     Newer› Newest»

If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)

5/23/12

some like it hot


(ph. Julia Gnatowska /  wearing second-hand dress, Modekungen shoes & bag)

  Windowblinds - check. Ice tea - check ( I'm having a do-it-yourself period in my life. My cooking is as good as my acrobatic abilities - it means it's just pathetic. If you don't believe me, let me just tell you - there was a flood near my sink just because I wanted to get the ice from the ice cubes, hitting it with the knife. I just didn't realize the ice was not yet the ice. It was water. Call me a genius.) So, ice tea - check. Hair up - check. Now I can start writing in this hellish heat. I recently noticed that, besides many many things of course, I'm really good at complaining. I mean I'm a master. First I say I love winter, then in the middle of January sitting at home with the red nose, I just wish it was over. I dream about summer, the Sun. The summer came two days ago. And I've already had enought of it.

Zaciągnięte żaluzje - są. Mrożona herbata (czyli wytwór moich Zrób-to-sama starań. Moje poczynania w kuchni są mniej więcej tak zaawansowane, jak mój taniec akrobatyczny - czyli na poziomie żenującym. Świadczyć może o tym fakt, że okolice zlewu nawiedziła powódź, kiedy tłukąc nożem w pojemnik na lód, próbowałam wyciągnąć kostki lodu, a wcześniej nie zdążyłam się zorientować, że substancja w foremce jest jeszcze w stanie ciekłym). Tak więc, mrożona herbata  - jest. Spięte włosy  - obecne. Mogę zacząć pisać w tym przeklętym upale. Doszłam ostatnio do wniosku, że co jak co, ale narzekanie mi wychodzi obłędnie. Niby twierdzę, że kocham zimę, ale w styczniu, siedząc z przemrożonym nosem, przeklinam tę porę roku i wszystko, co z nią związane. Marzę o upałach, marzę o lecie. Dwa dni temu przyszło "lato". Mam już go serdecznie po dziurki w nosie.



Is it really so hard to keep the temperature at the level of 22 degrees Celcius instead of attacking good fellows with 30? People (well...I) are unaccustomed, they wear black in the morning, poor, unconscious of the fact that in six hours they will be dying in the means of public transport.

 Czy tak trudno jest utrzymać idealną pogodę na poziomie 22 stopni Celsjusza? A nie od razu trzydziestoma atakować, ludzie (ja) -  nieprzystosowani, wybierają się rano do szkoły ubrani cali na czarno, biedni, nieświadomi, że za parę godzin prawie skończą swój żywot podczas podróży komunikacją miejską.



But let's stop complaining and head to my outfit. Well, I don't really have much to say about it - the dress was almost forgotten, the shoes are the ones I'm learing how to walk in and the bag is probably in every second post so I know you hate it. And here I just want to tell you that my writing about experiences in the kitchen sounds much better than my mumbo jumbo about clothes. I guess it's time to change the theme of my blog!*

Narzekanie narzekaniem, ale ja powinnam raczej Wam o stroju opowiadać. W sumie dużo do opowiadania tutaj nie ma - sukienka, którą "wygrzebałam" z czeluści szafy, buty, które testuję na krakowskim bruku i torebka, którą już chyba wszyscy znacie i macie serdecznie dość. I tutaj właśnie zauważam, że lepiej wychodzi mi opisywanie kulinarnych przygód albo pogody niż opisywanie ubrań. Chyba zmieniam tematykę bloga.*


*No, I'm not going to change it!  /  Nie, nie - nie zmieniam!

130 komentarze:

If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)

5/19/12

the stillness is a burn


(ph. Paula Pietruszka / wearing second-hand shirt, second-hand blazer, h&m trousers, Street shoes, Modekungen bag)

Today I'm playing a PR and wearing all black (almost). I've never could figure out why those people are so attached to this color. Is it because it makes them look ultra-professional ? (it might be, I would rather trust a person all in black rather than um..let's say Betty Johnson) Or maybe they just feel secure ? (I do, it makes you feel as if you're having a shield or something). Or they're just too busy to think about outfits and being aware of the fact that black suits everything, they pick random things in this color and always look great.

Dzisiaj bawię się w osobę zasilającą szeregi PR-u, a raczej uosabiam jej stereotyp, czyli jestem cała w czerni (prawie). Nigdy nie umiałam wyjaśnić, dlaczego akurat ci ludzie żywią takie uczucie to tego koloru. Czy to z powodu ultra-profesjonalnego wyglądu, jaki daje czarny? (być może, osobiście bardziej zaufałabym osobie całej w żałobnych barwach niż powiedzmy...Betty Johnson). Albo po prostu czują się bezpiecznie? (ja owszem, czarny roztacza wokół mnie dziwną osłonę). Chyba że po prostu są za bardzo zapracowani aby myśleć o tworzeniu wyszukanych zestawień i ze świadomością, iż czarny pasuje do absolutnie do wszystkiego (a już najbardziej do czarnego), wybierają szybko przypadkowe ubrania w tym kolorze i zawsze wyglądają świetnie.




 Recently I've been trying to limit my every day luggage to the minimum, so I don't take with my probably most of the stuff from my room and I choose smaller bags (I'm doing great, you'll see in a second). I thought that, hey!, if you do something, do it right! A clutch to school seemed to be an idea from planet Mars so yes, it was tempting me so badly. I took my notes, a pen, mobile, agenda and my walet. That's a true minimalistic approach! - I thought in the evening. In the morning though, I realized I HAVE to take my camera, food and some other things I really need so instead with one light clutch, I ended up with an eco-bag that was way too heavy and the clutch that was way too heavy as well. As you can see, not every experiment is a good idea and school is not always a good idea to turn ideas into reality. The clutch, of course pretty, demands too much attention.

Ostatnimi czasy staram się ograniczyć mój codzienny bagaż podręczny do minimum, czyli co za tym idzie nie zabieram już ze sobą całego domu i wybieram mniejsze torebki (udaje mi się to znakomicie, zaraz się przekonacie). Uznałam, że jak się za coś zabieram, to zrobię to porządnie - kopertówka do szkoły wydawała się pomysłem iście z kosmosu, więc najbardziej kusiła. Spakowałam notatki, długopis, komórkę, kalendarz i portfel. Jak minimum, to minimum - z taką myślą poszłam spać. Rano jednak uświadomiłam sobie, że MUSZĘ zabrać jeszcze kilka rzeczy,a  do tego jedzenie przecież, no i aparat! Tak więc wyszłam z domu z płócienną torbą na jednym ramieniu, a w drugiej trzymałam, tylko trochę nieporęczną, kopertówkę. Jak się później okazało, nie każdy eksperyment wychodzi mi na dobre i nie zawsze szkoła to dobry pomysł na eksperymenty. Kopertówka, co jak co ładna, wymaga stanowczo za dużo uwagi.

124 komentarze:

If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)

5/13/12

walk out in stormy weather


( ph. Julia Gnatowska / wearing dress made by my Grandma, second-hand belt)

If you had read my previous post you probably know that I became a little bit worried about my style evolution (yes, the gangsta direction). But now I feel that my stay in the land of sweatpants only strenghtened my willingness to dress up. So now, like you see, I lurch from one extreme to another. Sweatpants vs 50s dress. In the space of a few days. Bravo.

Jeśli mieliście okazję przeczytać mój ostatni post, zapewne wiecie, że ostatnimi czasy martwiłam się nieco o kierunek, który obierze moja "ewolucja stylu" (tak, raperski kierunek). Teraz jednak myślę, że pobyt w krainie spodni dresowych tylko umocnił i zwiększył moją chęć i do blogowania i do "strojenia się". (Nigdy nie umiem znaleźć dobrego odpowiednika słowa "to dress up". Bo ani to (chyba!) nie jest strojenie, ani po prostu "ubieranie się". Hmmm, wybieranie ubrań z większą rozwagą? No dobra, ślęczenie przed szafą.) Więc obecnie, jak widzicie, popadam ze skrajności w skrajność. Spodnie dresowe vs sukienka w stylu lat 50. W przeciągu kilku dni. Brawo.



I never can figure out why women abandoned 50s style. For me, it's the most beautiful decade in history. So in that thought in my mind, I have my speakers playing some smooth jazz songs, I'm totally in the mood to dress up and I pick a dress like today one. And then I go to the tram stop (that time I'm still having a monologe with myself about why every woman doesn't wear such clothes. Come on, they're so pretty), the tram comes, I want to get in, but then I notice that I'm too big for the back tram door. I mean my tulle dress is too big for the back tram door. So I have to squeeze myself to get a seat. Finding a seat is not so easy either since the tram is quite crowded. Very crowded. I still have some tender feeling to my dress but the other passengers don't seem to enjoy its company since it takes up the area of 2 x Weronika.  Well, at least when I finally sit down, tulle makes the seat more comfortable.

Nigdy nie umiałam zrozumieć, dlaczego moda lat 50. jest tak nieobecna na ulicy. Dla mnie to najpiękniejszy okres w historii. Z tą myślą w głowie, włączam głośniki, z których wydobywa się słodki dźwięk smooth jazzu, od razu wpadam w świetny nastrój i zadowolona wybieram tę sukienkę. Chwilę później idę na przystanek tramwajowy (wciąż prowadzę w głowie monolog wewnętrzny o powodach, przez które kobiety porzuciły takie ubrania, przecież są taaakie ładne!), tramwaj przyjeżdża, zbliżam się do ostatnich, najmniejszych, tylnych drzwi, chcę wsiąść, ale ze zdziwieniem zauważam, że jestem za szeroka. Moja tiulowa sukienka jest za szeroka. A więc muszę się jakoś przepchnąć i zdobyć miejsce siedzące. Znalezienie miejsca też nie jest łatwe, bo tramwaj jest dosyć zatłoczony, a raczej bardzo zatłoczony. Po incydencie z drzwiami dalej mam ciepłe uczucia w stosunku do sukienki, ale inni pasażerowie nie wydają się zadowoleni z jej towarzystwa, a to chyba z uwagi na fakt, że zajmuje miejsce dwóch Weronik. Podczas podróży w ścisku nie jest to chyba tym, czego chcemy najbardziej.



And then I realize - fashion for women in the 50s did not care much about practicality. Gender roles were strict and simpe. A woman should look nice, sit at home, raise children. A man was there for working. Working women were blamed for creating the ills of society by leaving their children and husband. So most of them prefered to stay at home and become a perfect housewife.
   I've always said I wish I was born that time. But now, when I think about it, I think I wouldn't be so happy. I prefer to wear tulle dresses just because I want and not because the society wants me to. 

A potem sobie uświadamiam, że przecież moda dla kobiet w latach  50. raczej nie przejmowała się praktycznością. Role przecież były jasne. Kobieta zajmowała się domem, ładnym wyglądaniem, wychowywaniem dzieci. Mężczyzna natomiast pracował. Pracujące kobiety były obwiniane za wszelkie zło w społeczeństwie ze względu na to, że nie poświęciły całego życia mężowi i dzieciom. A że  większość z nich chciała uniknąć takiej sytuacji, to decydowały się zostać w domu i realizować się jako perfekcyjne panie domu. 
   Zawsze mówiłam, że chciałabym urodzić się właśnie w tych czasach, ale teraz, kiedy o tym pomyślę, nie sądzę, że jest to taka wspaniała wizja. Wolę chyba nosić tiulową sukienkę, bo tego chcę, a nie dlatego, że chce tego społeczeństwo.

236 komentarze:

«Oldest   ‹Older     Newer›   Newest»
«Oldest ‹Older     Newer› Newest»

If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)

5/9/12

'American style'


As you probably know my exchange with the USA students included also going to school with them. That's awesome, right? I've always wanted to see a typical American school. High School Musical look-alike? I hope so! (no, no, I don't watch it! And no, I don't know all the songs by heart. No way). 

Tak, już zapewne wiecie lub się domyślacie, moja wymiana z uczniami amerykańskiej szkoły zakładała również chodzenie z nimi na lekcje. Świetna sprawa. Zawsze chciałam zobaczyć, jak wygląda typowa amerykańska szkoła. Osobiście liczyłam na coś w stylu High School Musical, oczywiście (Nie, nie, wcale tego nie oglądałam. Nie, wcale nie znam wszystkich piosenek na pamięć)


I didn't know what to expect. Maybe the school would turn up to be a fashion show? You never know. So I was kinda worried at first but then I just chose my typical outfit so: American Apparel sweater, black skinnies, biker shoes, leather jacket and black and brown bag. I felt secure. Entering the front door, I heard my heart beating. New place, new people. And then I bumped into a girl with wet hair wearing...pyjamas.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Przerabiałam w głowie różne scenariusze, włącznie z tym, który zakładał, że szkoła będzie bardziej przypominać pokaz mody. Byłam więc na początku trochę zmartwiona i zdezorientowana, ale w końcu na mój pierwszy dzień wybrałam stały zestaw: sweter American Apparel, czarne rurki, buty bikersy, skórzaną kurtkę i czarno-brązową torbę. Czułam się bezpiecznie w obliczu odkrywania amerykańskiego liceum, o którym przecież nie tylko tak lukrowe filmy jak High School Musical powstały. Kiedy wchodziłam do wielkiego budynku przez wielkie drzwi, usłyszałam łomot mojego, już nie tak wielkiego, serca. Nowe miejsce, nowi ludzie. I w tym oto momencie wielkiej zadumy wpadłam na dziewczynę z mokrymi włosami, która miała na sobie....piżamę.


OK, that was weird. After a few steps I realized it wasn't weird here. What I saw first was the multiple view of sweatpants, tracksuit tops, sporty backpacks and Emu Eden slippers. I was...confused. Gabriela? Troy? Are you there? No, there was no Gabriela in her flowery dresses. Or Sharpey wearing pink from head to toe.
   I just want to get things straight. In my school in Krakow every day is similar to a mini fashion show. Wait, no. That's exaggeration. Let's say...it's a place near a fashion show where street style bloggers take pictures of you.  Most of the time you have to look good or at least decently. Nice shoes, nice hair, nice bag.

To było osobliwe. Jednak po kilku krokach zdałam sobie sprawę, że tutaj osobliwe to nie było. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, kiedy przekroczyłam próg szkoły, był widok tysiąca spodni dresowych, bluz od dresu, sportowych plecaków i "kapci" Emu. Byłam...zdziwiona. Gabriela? Troy? Czy gdzieś tu jesteście? Nie, nie było ich. Nie było Gabrieli w sukienkach w kwiatki. Nie było Sharpey w różu od stóp do głów. 
   I tutaj musicie wiedzieć o jednym. W mojej szkole, w Krakowie, każdy dzień przypomina mniej więcej pokaz mody. Nie, to gruba przesada. Powiedzmy, że to jak placyk przed pokazem mody, gdzie fotografowie mody ulicznej robią nam zdjęcia. Zazwyczaj trzeba prezentować się dobrze, a przynajmniej przyzwoicie. Ładne buty, ładna fryzura, ładna torebka.



And here? Nobody really cares about what you are wearing and I find it so bizarre but interesting and fascinating at the same time. At first I was shocked because people's attitude was so different to the one we  have (in my school?/ in Krakow? /in Poland?/ in Europe?). But then....it just started to fascinate me more and more. You could literally feel the ease there. People were so relaxed about their look or clothes.

A tutaj? Nikogo tak na prawdę nie obchodziło, czy mieliśmy na sobie dres czy piżamę, baletki czy kapcie. Było to dla mnie czymś dziwnym, ale jednocześnie interesującym i innym. Na początku byłam...cha cha...zszokowana, bo podejście tamtejszych ludzi do spraw wyglądu czy ubierania się było tak inne niż nasze (w mojej szkole?/w Krakowie?/w Polsce?/w Europie?). Ale później...to wszystko zaczęło mnie coraz bardziej fascynować. Ta szkoła wprost ociekała luzem.


Although once or twice I did wear sweatpants to my school (Tesco ones rule!!!), people would send me look "go back to your gym,  for God's sake". But here I was among my love-my-sweatpants friends. Guess what is my greatest purchase from the US? I'll leave you with this hard question. Day by day I was becoming a gangsta-Weronika. I'm not kidding. I know it's not a good idea to publish it here but with my friends we would drive the car, windows opened, Kanye West on full volume, black gangsta shades on our eyes, gangsta sweatpants on, gangsta Sprite can in our hands and all car bouncing. It was....fun.

Mimo że raz czy dwa pojawiłam się radośnie w mojej szkole w dresach (polecam serdecznie - Tesco), ludzie wysyłali mi spojrzenia, którymi starali się chyba przekazać, abym wracała na salę gimnastyczną i się nie kompromitowała. Ale tu, w Stanach, byłam wśród "kocham-moje-dresy" znajomych. (A kiedy zadam Wam pytanie, co jest moim najważniejszym nabytkiem z tego kraju, myślę, że nie będziecie mieć problemu z odgadnięciem ;)) Z dnia na dzień stawałam się raperem-Weroniką. Nie robię sobie żartów. Zdaję sobie sprawę z tego, że publikowanie tutaj takich wspominek nie jest zbyt dobrym pomysłem, ale w pewnym momencie poziom rapera w Weronice był dosyć niebezpieczny: kiedy razem ze znajomymi jechaliśmy samochodem; okna otwarte; Kanye West huczący z głośników; czarne raperskie okulary na nosie; raperskie spodnie dresow ; raperska puszka Sprite'a w dłoni i cały samochód kiwający się. To była....zabawa.



During one of the Latin classes I was talking with a girl about how Europe school and American school differ from each other. I told her it was so much fun not to care about what you wear. She looked and me and said: "Are you kidding me?! I wish I could wear a dress or heels but everybody would stare at me. And it wouldn't be nice". It's funny when you look at this - there are so many things that connect people from two continents but there are also so many that differ them from each other!

Podczas jednej z lekcji łaciny rozmawiałam z pewną dziewczyną o różnicach pomiędzy europejską a amerykańską szkołą. Powiedziałam jej, że naprawdę miłą odmianą było chodzenie do szkoły, gdzie spojrzenie uczniów nie przypomina spojrzenia jurora w Project Runway. A ona wtedy mi rzekła, abym sobie z niej żartów nie robiła, bo wiele dziewczyn strasznie by chciało nosić sukienki i chodzić na obcasach. Nie mogą jednak tak robić, bo wszyscy by na nie dziwnie patrzyli. To zabawne, jak ludzi na dwóch kontynentach może tyle łączyć, a jednocześnie tyle dzielić. U nas sprawa przedstawia się przecież na odwrót.


 And then I was at the crossroads. Although I enjoyed wearing sweatpants almost every day, I really missed dressing up. And I would never ever stop doing it. I think I just love clothes too much. So don't worry, my gangsta-period is almost over but on the other hand I'm not going to stop wearing sweatpants. No way! It'll be a hint of American style ;)

 I wtedy znalazłam się na rozstaju dróg. Chociaż noszenie spodni dresowych dzień w dzień było jak...dobry odwyk (dzisiaj szaleję z poetyckimi metaforami), to tęskniłam (i to jak!) do starych zwyczajów. Nie wydaje mi się, że mogłabym z tego wszystkiego zrezygnować, chyba za bardzo kocham ubrania i całą tę modę. Więc nie martwcie się, spokojnie, mój raperski okres można uznać prawie za skończony, chociaż z drugiej strony nie zamierzam porzucić spodni dresowych. Nie ma mowy! To będzie taka szczypta amerykańskiego stylu ;)


PS Yes, the school is even better than in High School Musical. Can you imagine that?! Better than it?!

PS Tak, ta szkoła była jeszcze ładniejsza niż w High School Musical. Potraficie sobie to wyobrazić?! Jeszcze lepsza?! 

(photos via Jak&Jil, Stockholm Street Style)

158 komentarze:

If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)

5/6/12

USA photo diary
I'm back. I know I left you all without even saying a word but last two weeks were the craziest ever. So, today I came back from the USA. I spent there ten lovely days (it was a exchange programme organised by my high school). I had the oppurtunity to see both small east coast cities and the huge ones (New York, New York!), meet amazing people and see wonderful things. I hope I'll have some more photos from my friends to show you! 
Wróciłam. Opuściłam Was wszystko bez słowa wyjaśnienia, ale ostatnie dwa tygodnie były szalone. Dzisiaj wróciłam z USA, a nie był to łatwy powrót z uwagi na moją walizkę, która chyba miała zamiar mnie złośliwie przygnieść. W Stanach spędziłam dziesięć dni, a to za sprawą wspaniałej wymiany szkolnej. Miałam okazję zobaczyć i te mniejsze miasteczka na wschodnim wybrzeżu, ale także wielkie metropolie (Nowy Jork, Nowy Jork), poznać niesamowitych ludzi i zobaczyć piękne rzeczy. Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć jeszcze kilka zdjęć od znajomych i podzielić się z Wami :) The heart of the NYC at 5.30 AM . The sight of the solitary streets is something I'll never forget. // Centrum Nowego Jorku o 5.30 nad ranem. Widok opustoszałych ulic Wielkiego Jabłka to coś, czego nigdy nie zapomnę. Let me say one thing. I hate Times Square. I hate it. If I were a New Yorker I would stay away from this place as much as possible. It's the tackiest thing I've seen here, but hey! the fact I don't like, doesn't mean I can't take a photo there ;) So, I'm wearing Uniqlo blazer, second-hand shirt, Morawski bow. 
Pozwólcie, że wyjaśnię jedną rzecz. Chociaż kocham Nowy Jork całym sercem, to Times Square wprost nienawidzę. Gdybym mieszkała w tym mieście, trzymałabym się od tego miejsca jak najdalej. Wielki plac z telebimami to chyba najbardziej tandetne, zatłoczone i gorące miejsce na tym świecie, ALE! to mi wcale nie przeszkadza zrobić sobie tutaj zdjęcie ;) Mam na sobie marynarkę Uniqlo, koszulę z ciucholandu i muszkę Morawski. A wonderful view from "Top of the Rock". / Piękny widok z "Top of the Rock". MoMA! The best museum I've ever been to. The worst thing about visiting a city is TIME. Two hours per one museum it's not much, but I guess it's better than nothing, right? So if you're in a rush you need a good plan and good legs... I skipped Cindy Sherman's exhibition because I'm not really a big fan of her work but still it's a pity I couldn't see everything. Life is brutal. 
MoMA! Najlepsze muzeum, w jakim dane mi było się znaleźć. CZAS jednak nie jest serdecznym przyjacielem przy zwiedzaniu takich miejsc i dwie godziny raczej nie wystarczają na wpatrywanie się w każde dzieło, ale lepsze te dwie godziny niż nic. A więc jeśli zwiedzacie w pośpiechu, potrzebujecie dobrego planu i dobrych...nóg. Ja zdecydowałam się opuścić wystawę Cindy Sherman, jako że nie jestem wierną fanką jej prac, ale i tak żałuję, że nie udało mi się zobaczyć wszystkiego. Życie jest stanowczo zbyt brutalne. Garden inside MoMa. As I said before, you need good legs while sightseeing. And I don't mean good-legs-Anja-Rubik's-legs (which are amazing by the way, two days ago I saw her in front of Newark airport, and damn, I was starstrucked.) I mean legs that allow you to walk 19 hours without complaining. When I was little I used to walk, walk, walk all the time. Now I'm just terrible. In the afternoon (durign our NYC trip), when even Starbucks coffee wasn't helping that much (yes, Starbucks coffee, we went full mainstream during our stay!) we took a taxi. Yellow, NYC taxi (you see? I wasn't joking about this full mainstream thing). 
 Tak jak wcześniej wspomniałam, do zwiedzania potrzeba dobrych nóg. I nie mam tutaj na myśli dobrych nóg a la Anja Rubik (które tak nawiasem mówiąc są wspaniałe. Dwa dni temu zobaczyłam Anję przed lotniskiem Newark i pierwszy raz w życiu (wstyd się przyznawać, bo niby ja taka: blee, celebryci) doznałam tak zwanego: starstruck) Mam na myśli dobre nogi, które pozwalają nam chodzić przez 19 godzin bez narzekania na absolutnie wszystko. Kiedy byłam mniejsza mogłam chodzić, chodzić i chodzić. Teraz jestem pod tym względem straszna. Podczas dnia w Nowym Jorku, po południu, kiedy kawa ze Starbucksa (tak, ze Starbucksa, mój wyjazd stoi pod znakiem wiekiego mainstreamu) przestała pomagać, zamówiłyśmy taksówkę. Żółtą, nowojorską taksówkę (widzicie? Wcale nie przesadzałam z tym wielkim mainstreamem). Here, a quick shot in Phili. / Tutaj szybka "focia" w Filadelfii. I wanted to see SoHo so much! I totally love everything about it: these beautiful buildings, red bricks, people taken out of the Sartorialist. 
Zawsze chciałam zobaczyć SoHo i muszę Wam powiedzieć, że zakochałam się w tym miejscu, w tych pięknych budynkach, czerwonych cełgach i ludziach wyjętych z bloga the Sartorialist.

173 komentarze:

If you can't see your comment or my answers click 'Load more' :) / Jeśli nie widzicie wszystkich komentarzy albo moich odpowiedzi, kliknijcie w 'Load more' :)