
Riva del Garda piękna, piękna jest. I z roku na rok coraz ładniejsza! Tydzień w tym miejscu i włoski podszkolony, i mokasyny kupione, i nawet Vogue i Elle już leżą na półce. Żyć, nie umierać. W tym poście zrezygnowałam z pokazywania siebie, bo i nie ma po co. Ze względu na ograniczoną ilość ubrań, mój dzienny strój składał się z bluzy, jeansów i trampek. Natomiast mój wieczorowy strój składał się z bluzy, jeansów i trampek ;)



A w Arco i zielenina była, i kurczak był (którego dla nas nie starczyło), i podejrzane typy grające na gitarze były. Czyli full wypas bez dwóch zdań.

A tu już w Weronie.





Oczywiście to tylko jedna część lodów. W moim wafelku znalazł się smak o niewinnie brzmiącej nazwie "Viola". Po zjedzeniu doszłam do wniosku, że perfumy wolę mieć na nadgarstkach, raczej nie w buzi.

Jak widać coś z tymi lodami było nie w porządku...

P.S. Na komentarze i maile odpowiem wkrótce.