5/28/12

Tête-à-tête : Zemelka & Pirowska, designers


Dzisiejszym wpisem rozpoczynam serię "Tête-à-tête " czyli rozmowy, rozmowy i jeszcze raz rozmowy. Ja rozmawiać absolutnie uwielbiam i w końcu postanowiłam wykorzystać moją słabość w celach szczytnych i dobrych ;) A więc dzisiaj zapraszam na krótką, ale (mam nadzieję) treściwą rozmowę z przesympatycznymi krakowskimi projektantami z duetu Zemełka & Pirowska. Ich ubrania możecie znaleźć albo na oficjalnej stronie internetowej albo w butiku La Perle na ul. Dominikańskiej 3 w Krakowie.


Jak wyglądały Wasze plany na przyszłość, czy zawód projektantek był oczywistym wyborem?

Agata Zemełka : Zacznijmy od tego, że kiedy byłam mała, zawód projektanta nie był tak powszechnym zjawiskiem. Będąc dzieckiem siedziałam z mamą w pracowni krawieckiej, aż w końcu sama zaczęłam szyć. Pamiętam, że od zawsze moje działania były związane ze sferą artystyczną, tu grałam na fortepianie, tam uczyłam się powoli przerabiać ubrania. Taki też kierunek obrałam przy wyborze zawodu.

Anna Pirowska: U mnie decyzja zapadła znacznie później. Skończyłam liceum i musiałam wybrać studia, a że zawsze przejawiałam talenty artystyczne, postanowiłam spróbować swoich sił w projektowaniu.


Pomijając kilka osób, które zajmują ważną pozycję w show businessie od kilku dobrych lat, większość projektantów na naszym rodzimym podwórku jednak nie opływa w luksusach. Nie bałyście się wyboru tak niestabilnego, pod względem finansowym, zawodu?

AP: Mój brat pytał raz po raz czy jestem pewna swojej decyzji, czy zdaję sobie sprawę, jak wygląda rynek pracy. Wtedy kompletnie o tym nie myślałam. Po prostu kochałam projektowanie.

AZ: Moi rodzice też się zamartwiali, bo kiedy zaczynałyśmy, było o wiele mniej perspektyw dla młodych projektantów. Obie byłyśmy bardzo młode, nie myślałyśmy w takich kategoriach.





Jak przedstawiała się sytuacja projektantów w Polsce, kiedy zaczynałyście swój biznes? Czy trudno było wejść do tego światka? Ile tak na prawdę potrzeba talentu, ile znajomości, a ile siły przebicia?

AP:  Na przestrzeni kilku lat sytuacja ogromnie się zmieniła. Kiedy tworzyłyśmy nasz biznes, rynek mody był hermetycznie zamknięty, a miejsca projektantów okupowane przez kilka stałych nazwisk. Nie oszukujmy się - znajomości były potrzebne. Nie zawsze łatwo było jednak z nich korzystać. Każdy radził sobie, jak tylko umiał. Trzeba było wykorzystywać każdą okazję, pokazać się, zaprezentować.

Jaki jest największy plus Waszego zawodu?

AP: Przede wszystkim jesteśmy wolne, same dysponujemy czasem, organizujemy go. Poznajemy ciągle nowych ludzi, jesteśmy w nowych miejscach.

AZ: Tak, przede wszystkim nie jesteśmy skrępowane. Wiadomo, że nie prowadzimy typowego "artystycznego życia" , ale możemy zacząć pracę o dziewiątej, a możemy i później, jesteśmy w stanie zrobić sobie przerwę w każdym momencie, bez szefa stojącego nam nad głową.

AP: Nie wyobrażam sobie pracowania dzień w dzień stricte od ósmej do szesnastej. W pewnym momencie ta rutyna by mnie wykończyła. Kocham w naszym zawodzie właśnie ten luz i to,  że cały czas robimy coś ciekawego i rozwijającego. Z drugiej strony nasza praca nigdy się nie kończy. Ciągle trzeba czytać, myśleć nad nową kolekcją, kombinować, układać plan.

Największy minus?
AZ: Niestabilność finansowa pojawiająca się, jak myślę, w większości artystycznych zawodów.

Może to i banalne pytanie, ale dla mnie - jako czytającej - zawsze bardzo ciekawe. Jak ewoluował Wasz styl? Czy zdarzyły się na Waszej drodze takie sytuacje, o których wolałybyście zapomnieć?

AZ : Od dziecka eksperymentowałam ze swoim wyglądem, miałam chyba wszystkie możliwe fryzury, kolory włosów, stroje, style. Kiedyś inspirowałam się kulturą techno. Dopracowany wygląd wymagał jednak poświęceń - wstawałam o bladym świcie żeby ułożyć swoją techno - fryzurę. Przefarbowałam też kiedyś włosy na czerwono. Plakatówką. Inspiracją z tego okresu była moja ukochana modelka Sybil Buck, która nosiła swoje ogniste włosy ścięte "na zapałkę". Ja oczywiście poszłam w jej ślady.

AP : Ja byłam "metalówą", jako 10 latka byłam zakochana w Slashu. Potem przyszła moda na "skejtów", a więc styl sportowy. Zdecydowanie mniej eksperymentowałam.

Krótkie pytanie : jeśli nie moda, to co?

 AZ:  Założyłabym własną restaurację i sprawdziłabym się w niej jako szef kuchni.

AP: Ja widzę siebie raczej jako organizatorkę wystaw, przyjęć.


 Co jest łatwiejsze  - pokazać swój projekt na celebrytce czy w edytorialu magazynu o modzie ? 

AZ: Zdecydowanie na celebrytce. Dziewczyny są chętne, mają jakieś tysiące imprez w ciągu miesiąca, a że nie kupują strojów, tylko je wypożyczają - wygodą jest zgłosić do projektanta. Trudniej wygląda współpraca z gazetą - istnieje selekcja, artykuły przygotowane są z dużym wyprzedzeniem .

AP: W rzeczywistości wygląda to tak, że powinno się przygotowywać dwie te same kolekcje - jedną do sprzedaży, drugą do showroom'u, skąd styliści mogą wypożyczyć ubrania na sesję. Nie mamy z tym jednak miłych doświadczeń - kiedyś nasza kolekcja wisiała w takim miejscu dwa miesiące, oczywiście odpłatnie, po czym wróciła do nas całkowicie zniszczona. Nie mówię tu o plamach, ale po prostu o rzeczach nienadających się do ponownego użytku.

AZ: Zapewniano nas oczywiście, że ubrania są rozchwytywane, przysyłano skany sesji. Nic jednak nie doczekało się publikacji. Taki to właśnie psotny świat mody.
  

*Sorry guys for not translating it to English !!! I was in a really big hurry (Sicily tomorrow, yay! Get ready for thousands of photos!) that the few pieces of this interview I translated sounded like.....You know what I mean. So sorry for this again and see you in a couple of days!


PS We wtorek wieczorem lecę na Sycylię, więc szykujcie się na dużo zdjęć!!! Do zobaczenia!